Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lien
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:36, 14 Sie 2005 Temat postu: Opowiesci |
|
|
Zawsze samotna Lien. Lata wedrowki, poszukiwania prawdy, odpowiedzi...
Jak dobrze, ze nie nastapi to nigdy. Bo ktoz z nas gotow jest przyjac
prawde.
Szukamy, klamiemy, ze jest naszym celem... naprawde sie jej bojac.
Kiedys, krotki przeblysk... Tak...zmienilam sie. Jak jezioro gdy wiatr
zmarszczy fale.
A Ty, kiedys je widzial ?
Czy wtedy, gdy slonce w nim blyszczy, czy ksiezyc wysrebrza tafle?
Gladkie, wzburzone, zlowrogie, ciche...?
Przyjdz, zanurz w nim dlonie.
Moze zachwyci i Ciebie...
jestem pieknem, ktore Was urzeklo..
cieplem, ktore Was ogrzewa..
smutkiem, ktory czasem gosci w Waszych sercach..
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Icora
uzytkownik
Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:59, 14 Sie 2005 Temat postu: |
|
|
Gdy wytracono Mu miecz z dloni ogarnela ich panika . Siegnela po strzale,lecz kolczan byl
pusty .
Chwycila rekojesc sztyletu, lecz On zlapal ja za reke i pociagnal za soba . Chcial by chociaz Ona ocalala .
Biegli w niewiadomym kierunku . Byle jak najdalej od demona i jego szkieletow . Choc to nie lezy w zwyczaju drowow, ale rozsadek wzial gore – uciekali gdziekolwiek .
-Nie zdolamy im uciec – krzyknela – sa coraz blizej !
-Puki nie musimy walczyc uciekajmy . Jesli jednak bedzie trzeba bronic twego zycia, nie bede sie zastanawial, Icora !
Ogarnelo ich straszliwe zmeczenie . Zatrzymali sie . Przed nimi bylo jezioro.Wyjeli sztylety, lecz ani demon, ani obstawa nie zblizyli sie do wody . Lucznik demona mial tylko dwie strzaly ,ale
to moglo wystarczyc .Celowal w Icore . Nie trawfil . Zlapala strzale przelatujaca nad prawym ramieniem . Schowala sztylet , zdjela z plecow luk .Celowala w demona ,a szkielet w nia .
Strzelila .Lucznik szkieletow takze.Trafila w demona .Udalo sie .Mimo , ze szkielety usciekly
lucznik czekal az jego strzala zabije ta, ktora zgladzila jego pana .Pewnie staloby sie tak jak chcial, gdyby nie jej towarzysz .
-Icora !- krzyknal i wepchnal prawie do jeziora .
-O co . . . -urwala . Dopiero teraz zobaczyla . Strzala trafila prosto w serce drowa . Szkielet
podzkoczyl z radosci i rzucil sie do ucieczki .
Uklekla przy przyjacielu . Jeszcze zyl , lecz bylo pewne ,ze go straci . Patrzyl jej w oczy ,
z ktorych zaczely plynac lzy .
-Nie placz . Widocznie tak chcialo przeznaczenie .
Patrzyla na Niego ,On trzymal ja za reke . Jego dlon byla zimna .
-Nigdy nie bylismy tak blisko , Icora .
-Wiesz – zaczela wolno - dopiero teraz cos zrozumialam . Ze jestes dla mnie kims wiecej ,niz tylko przyjacielem . . . Nigdy cie nie zapomne . . .
-Zawsze bede z toba . Zegnaj, Icora . . .
-Zegnaj – wyszeptala przez lzy.
Opuscil ja . Zerknela w jezioro . Nie widziala juz odwaznej , wesolej elfki mrocznej . Patrzyla
na nia zaplakanymi oczyma kleczaca drowka, pograzona w glebokim smutku i zalu . “laczego?”
Zostala sama . Wpatrywala sie w przyjaciela . Juz tesknila . Czula pustke w swym mrocznym
sercu . “laczego odszedl ?Dlaczego Shillen mi to zrobila ? Czym sobie zasluzylam , a czym On ?
Zadawala sobie pytania .
Znow spojzala na jezioro . Bylo inne, niz przed chwila .
Caly czas trzymala Go za reke .Wpatrywala sie w Niego. “Jak moglam niezauwazyc strzaly
lecacej prosto we mnie ?” Nie miala juz nikogo . Byla sama . . .
Poczula czyjas reke na ramieniu . Spojzala za siebie . Staly tam dwie drowki, elf mroczny, elfka jasna, elf jasny i ludzka kobieta . Jedna z elfek mrocznych trzymala reke na ramieniu
Icory .
-To Jezioro Dusz – powiedziala patrzac na tafle zmarszczona podmuchem wiatru.- Potwory
boja sie tu zblizac . Inaczej nie bylo by cie tu , z nami . Jestem Lien . Pani Jeziora . Pani Dusz .
To sa Natrill , Nathrae , Kodanotte , Ellane i Shalia. My , jak i wielu innych tworzymy Jezioro Dusz .
-Jestem Icora -powiedziala .
Drowka usiadla przy niej .
-Opowiedz , jak to sie stalo ?
Opowiedziala .
-Tak to sie skonczylo . Zostalam sama .
-Niezupelnie .
-Jakto ?
-Masz nas . Chodz z nami .
Elfka mroczna wstala , popatrzyla na Icore . Ona zawachala sie , lecz wstala i poszla wraz z Lien i Duszami . Juz nie byla sama . . .
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gauralak
uzytkownik
Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Augustów
|
Wysłany: Nie 22:00, 14 Sie 2005 Temat postu: Był sobie warlord.... |
|
|
Stał i patrzył… A może trafniejsze byłoby stwierdzenie – stał i wybałuszał oczy na wyłaniający się z mgły port. Nie słyszał już wrzasków pierwszego oficera, przekleństw bosmana, grubego i brodatego, idealnie pasującego do stereotypu. Gadająca Wyspa… Dużo o niej słyszał – legendy czy prawdy; jego młody, chłopięcy umysł chłonął je wszystkie i przetwarzał na swój sposób, co owocowało dziwna mieszanką ciekawości, podniecenia i strachu przed nowym, nieznanym. „Jakaż piękna ta przystań” mówił wyraz twarzy chłopca „i to niby ma być to straszne miejsce, gdzie tylko najtwardsi przetrwają?”
- Czego się patrzysz gnojku? Złaź na dół ale chyżo! – Przepity gardłowy głos wyrwał okrutnie z zamyślenia młodego Suwarianina. Zaraz po nim przyszło szarpnięcie a Gauralak poczuł, jak traci grunt pod nogami. Stary bosman niósł go za grzbiet, niczym bezbronne szczenię. W połowie drogi na pomost, do którego przycumowano „umną Orkę” bosman puścił Gauralaka, a właściwie rzucił nim przed siebie.
- Idź za nimi, już oni się Tobą zajmą bękarcie! – Bosman wycharczał i splunął po czym, jak to bosman, rzucił kilka słów klnąc okrutnie na nie winne niczemu mewy, latające wszędzie dookoła.
Gaur podniósł się szybko. Spojrzał na odrapane kolana… Zacisnął zęby. Mała łza pociekła wzdłuż policzka, kapnęła na ziemię… Miał już nigdy więcej nie zapłakać…
*
Upadł ponownie. Odrapane kolana? Jakże chciałby mieć tylko odrapane kolana. Połowę powierzchni ciała chłopaka pokrywały siniaki, zadrapania, ślady morderczego treningu, jaki zajmował prawie cały jego czas o dwóch lat pobytu na Gadającej Wyspie… Zacisnął zęby i zmrużył oczy… „Tym razem trafię”… Knykcie pobielały od ściskania rękojeści pordzewiałego miecza i nadały całym dłoniom trupioblady wygląd. Wypad, cięcie, parada… cholerne ruchome drewniane manekiny…
Uderzenie… kolejne stłuczone żebro…
*
Wypad, cięcie, parada… „co mnie podkusiło?” – pomyślał. Uderzenie… żebro z pewnością złamane… A miało być tak pięknie. Odebrali odznaki, popili się, pośpiewali. „Mężczyźni, cholera”. A później córka karczmarza, kochająca bohaterów. „I kimże niby jest ten Utanka? Kapitan piratów? Ha! Co to dla wojownika”
Gauralak leżał znów na ziemi. Utanka przyciskał jego głowę do ziemi wielkim buciorem. Młody wojownik gryzł piach… piach natomiast był czerwony od jego krwi…
- No jakże kamraty? – wyryczał ork – utniem człeczkowi uszka? – splunął na szamoczącego się Gauralaka – zerwiem skórę pasami? A może pod kil go? – Banda orków zarżała dzikim śmiechem. Uderzenie, zamknął oczy… czy oni odchodzą?
*
Uderzenie, to nic, nie wolno zamykać oczu. Unik, zamach, trzech kolejnych padło pod ciosem długiej, „skrzydlatej” włóczni… Już tylko Utanka… Upokorzenie bolało latami… Teraz naprzeciw orka stał rosły jasnowłosy mężczyzna. Nie było w nim już prawie nic z chłopca, który przybył na wyspę lata temu. Nic z młokosa modlącego się do wszystkich Bogów, gdy legendarny orczy kapitan decydował o jego losie… Teraz on decydował…
- Wstań – Gaur rzucił krótko nie kryjąc pogardą. – Wstań, wsiadaj na tę swoja pieprzoną łajbę i odpłyń jak najdalej… Obym nigdy nie usłyszał już o Utance…
Ork poparzył na Gauralaka kaprawymi ślepiami, ślepiami pełnymi zdziwienia… Wojownik nie musiał powtarzać. Wielki Utanka zerwał się z ziemi i biegł ile sił…
*
- A oto i Giran… Tu się wszystko zaczęło.
Jasnowłosa dziewczyna tylko pokiwała głową i rzuciła krótkie, acz tak wymowne - Ano.
- Stąd – kontynuował Gauralak – zabrano mnie na wyspę gdy zabrakło ojca. Chodźmy… Jest sporo do zrobienia. Suwarianin uśmiechnął się ciepło do towarzyszki i zawiesił włócznię na plecach…
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Dobranoc
uzytkownik
Dołączył: 16 Sie 2005
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:32, 16 Sie 2005 Temat postu: |
|
|
zawsze jestem gotow przyjac prawde..
chociaz mnie przygniata
nadmiar wiedzy przygniata..
dlatego istoty probuja
porozumiewac sie miedzy soba
- jako kaplan natury i milosci..
i nie tylko dlatego
i bez wzgledu jak brzydko wygladacie..
z tymi niepoobcinanymi pazurami
smiesznie malymi uszami
skoltunionymi brodami
i ziemista cera
kocham was.. dzieci moje.. miloscia czysta
/a kobiety najbardziej /
i chce sie z wami cieszyc tym dzielem stworzenia
i tworzyc go dalej razem..
a milo jest spotkac bratnia dusze
niezmiernie
niezmiennie
nieoczekiwanie..
usmiecham sie
Koda..notte
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Apokryf
uzytkownik
Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chimaru
|
Wysłany: Wto 14:55, 06 Wrz 2005 Temat postu: |
|
|
Moze nei jestem u was w klanie ale dam opowiadanko
--------------------------------------------------------------------------------------
...Zmęczony szedłem przez wydeptaną ścieżkę patrząc z spuszczoną głową w ziemie myśląc, że kiedyś opuszczę tą wyspę. Wyspę bez żadnych przygód, przyszłości, miłego spojrzenia. Wszystko było zawiłe i niewiadome, ”ciemne”. Ludzie ponurzy. Każdy chciał wszystkiego dla siebie ...Żyłem w wiosce jak w więzieniu, na wyspie ”mówiącej”. Nie miałem żadnego zajęcia poza dostarczaniem skór wilków do pobliskiego handlarza Pabla ...dużo płacił a adena były bardzo przydatne, a szczególnie gdy chciało się opuścić tę wyspę...
Resztkami sił doszedłem do wioski. Zrzuciłem skóry u Pabla i udałem się do tawerny. Często chodziłem tam by poukładać sobie wszystko w głowie.
Zimne piwo przywracało mi siłę. Zamyślony wpatrywałem się w wielki kufel piwa co chwile wolno popijając małymi łyczkami. Siedząc w kącie tawerny przypatrywałem się jakimś starym wojom siedzącym prawie że na środku tawerny. Krzyczeli, śmiali się, żartowali.
„Jak oni śmieją tak krzyczeć” – pomyślałem. Nagle zaczęli prawić o jakimś orku. Zaciekawiło mnie to niezmiernie ponieważ nigdy wcześniej nie słyszałem nic o orku, a tym bardziej nie widziałem prawdziwego orka. Przysiadłem się bliżej, stwierdzić można nawet, że podsłuchiwałem. „Prawdziwy mocarz” – powiedział jeden z wojów.
„Rozgromił trzech przeciwników” – powtórzył wojownik. „Mówili, że był wielki jak trzy woły, a silny jak olbrzym. Jednym ciosem zburzył mur wojowników” – zachwycał się siedzący przy wojownikach plotkarz. „Raz go widziałem, wyjątkowy ork. Bałem się do niego podejść bo myślałem, że zamurował by mnie swym wzrokiem” – chwalił stary wojownik ...
„Aj tam, Elmore daleko, orki nas nie dosięgną, a zresztą po jakiego pioruna mieliby to robić”.
Coś mi zabłysło w głowie ... Elmore ... Poczułem się jakby ktoś mocno uderzył mnie buławą w głowę. „Mógłbym tam wyruszyć, poznać smak walki, smak przygody, zdobywać trofea przedzierać się przez hordy przeciwników...” – myślałem, dumałem, wyobrażałem.
„Ha! Ork chce zjednoczyć jakąś grupę wojów” – krzyknął stary wojownik... „To może pasować do mojego pomysłu”- pomyślałem. Nie czekając ani chwili w pół upojony wypitymi trunkami w tawernie, pobiegłem do mej starej siedziby. Chwyciłem stalowy miecz, trochę suchego prowiantu, wodę i adene, potem zapakowałem to w torbę. Na mym korpusie zawieszona była kościana zbroja pięknie błyszcząca w świetle domowych świeczek...
Podekscytowany czekałem na odpływ statku. Do końca nie wiedziałem co w ogóle robię, nawet nie wiedziałem jak ów ork się zwał. Wierzyłem jednak, że otrzymam to czego tak bardzo pożądałem. Poczułem jak statek odpływa ... poczułem, nie widziałem bo wzrok zalepiły mi myśli...
Podróż nie była najgorsza, wygodnie ułożyłem się w kącie pokoju na pokładzie, opierając się na torbie. Wyraźnie słychać było piękny szum morza, o którym trudno zapomnieć, a którego trudno nie słuchać. Szum był jak śpiewanie aniołów ... usypiający.
Szum nagle zanikł. Wypadłem się z transu, wyszedłem na środek statku i zobaczyłem coś czego nie zapomnę nigdy.
Wielkie białe wzgórza pięły się w górę jak wystraszony wąż szukający schronienia. Nieopodal pięknych gór zamarznięty wodospad spadający na dół w nieskończoność. Ośnieżone lasy nawiedzały wyspę.
Dobiłem do brzegu. Nikogo nie widziałem, zresztą także tego się spodziewałem. Zeskoczyłem ze statku, niespokojnie podążyłem drogą przed siebie myśląc, że dojdę do jakiejś wioski. Ścieżka doprowadziła mnie do rozstaju dróg. Myślałem, którą drogę wybrać. Wahanie me było wielkie. „A co jak zjedzą mnie orki, albo jak wpadnę w jakąś przepaść. Albo jak zgubie się w lasie”. Zdecydowałem. Chciałem udać się na zachód. Obróciłem się, i nagle wystraszyłem jakbym zobaczył smoka. Wywróciłem się na wieczny śnieg. Lęk ogarnął mnie tak jakby przede mną stała horda nie umarłych, wyliczających me grzechy chcąc zabrać mnie do piekła. Jakby wody fala wywróciła mnie a wszystko wokoło się zatopiło. Ale to nie był smok, horda ani potop ... Był to ork. „Wielki jak trzy woły silny jak olbrzym. Ork uśmiechnął się i podał mi rękę. W bezruchu patrzyłem na jego liczne blizny i tatuaże, na twarzy wytatuowany jakiś znak. Chwyciłem go za rękę, była mocna jak kamień. „Witaj człowieku, co cię tu sprowadza” – powiedział. Jeszcze nie uspokojony, wlepiałem mój wzrok w jego oczy... Zielone źrenice jak fala uderzająca w brzeg ... raz się powiększała raz zmniejszała. Staliśmy tak w bezruchu jakby zmowa milczenia. Zdziwiłem się ponieważ myślałem, że ork mnie pogoni albo zabije... Na szczęście okazał się nadzwyczaj przyjazny. Mówił do mnie zrozumiałym językiem. Z zakończeniami. „ Człowieku, odpowiesz mi na zadane pytanie?”- głośno spytał ... Jękliwym głosem odpowiedziałem „ Jak mi się zdaje, szukam ciebie ...”. Odnalazłem prawidłowego orka. Bardzo przyjemnie było mi w jego towarzystwie, i nadal jest. Wymieniliśmy informacje o Elmore i „Mówiącej Wyspie. Przyłączyłem się do niego. Podążaliśmy w stronę jakiejś wioski...
Nagle ujrzałem innego człowieka, który ukłonił się orkowi. Potem zobaczyłem elfów, krasnali, ludzi, orków, a nawet ku mojemu zdziwieniu mrocznych elfów. Wszyscy pokłonili się mocarnemu orkowi ...Powitałem się ze wszystkimi przyjaźnie. Nie było smutku, niezadowolenia, rozpaczy, czy łez. Wszyscy byli rozpromienieni słonecznym światłem wygodnie konwersując z kimś, śmiali się, podziwiali patrzyli ...żyli.
Wkroczyliśmy do pięknej wielkiej sali. Wszyscy ustawili się tam gdzie było im wygodnie, ja jednak stanąłem przed nimi wszystkimi...chciałem wszystko widzieć
„Zebraliśmy się tutaj aby zjednoczyć klan ... Bogowie powiedzieli mi, że wielkie niebezpieczeństwo nadciąga do naszego świata, i już teraz trzeba zacząć się szkolić...uczyć się aby móc zapobiec nadciągającemu złu ...Bogowie nie rzekli w jakiej postaci ma być ukazane zło ...powiedzieli jednak jakie skutki ma przynieść... groza, zniszczenie, i unicestwienie wszystkiego co żyje na tym świecie...nawet mroczne elfy się nie uchronią...siła i zręczność jednak nie wystarczą. Dlatego stoją wśród was magowie i kapłani. Wszyscy są gotowi na rytuał?...złączmy teraz nasze więzi nasza krwią byśmy ją mogli przelać za nas....”
Głośno mówił potężny ork ... Wszyscy podawali sobie nawzajem ręce na znak braterstwa krwi, oddania, przyjaźni i ufności ...powstał zamęt, duma, siła, moc, potęga ...
I ruszył ork w stronę braci, stanął przed nimi ... „Niech Rengou Chimaru Powstanie !” –Krzyknął Ork tak głośno, że ziemia się zatrzęsła, ściany popękały, niebo pojaśniało a wszyscy bracia, stojący w sali z jeszcze większym entuzjazmem odkrzyknęli „Niech Żyje Rengou Chimaru !!”... Tak oto powstało Przymierze Znaku Krwi – Rengou Chimaru ...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kotori
Gość
|
Wysłany: Nie 14:35, 11 Wrz 2005 Temat postu: |
|
|
Bieg, cios, jek smiertelnie ugodzonego zwierzecia, krew na ostrzu, wszechogarniajacy zapach krwii... Ktos smieje sie obok. Ludzki mezczyzna powala kolejne zwierze szybkim ruchem wloczni. Glos elfki za plecami, wyspiewujacy niezrozumiale slowa. Krew, niezaspokojona zadza krwii... Blysk urwal sie nagle, wytracajac mnie z rownowagi i zostawiajac pustke w sercu. Modlitwa nie byla w stanie uwolnic od nawiedzajacych demonow, zreszta teraz nie jestem juz pewna tego, co widze. Znam glos i smiech z tej wizji. Poznalam ta elfke jakis czas temu i jestem jej wdzieczna za pomoc. Dlaczego demony ukazuja ja rownie zla jak one same? Niby jest mroczna, ale...
***
Dzis opowiedzialam o wszystkim mistrzom ze swiatyni Pani swiatla. Nie moge przeciez zataic tego, ze ich uczennica zostala opetana. Dziwne, ale nie wyrzucili mnie po tym, co uslyszeli... Oprocz zalecen zarliwej (i calkowicie bezskutecznej) modlitwy, zadali mnostwo pytan o to, co robilam, czytalam, o poznane osoby. Natychmiast przed oczami pojawil sie obraz niedawnego spotkania w ruinach przy Gludio, tak zywy, ze balam sie czy to nie kolejna wizja. Dwie elfki, ktore zdaja sie wiedziec o mnie wiecej niz ja sama i milczacy czlowiek, zabijajacy wszystko, co mogloby uslyszec rozmowe. Ich zdumienie, gdy przekonaly sie, ze nie rozumiem nic z tego co mowia oraz zapewnienie, ze wszystko sobie przypomne. I wizje, ktore od tej pory nie daja mi spokoju... Kaplani polecili stawic sie ponownie za trzy dni.
***
Tym razem blysk ukazal komnaty o scianach pokrytych lsniacymi symbolami, pelne odmienionych magia potwornych istot. Rzez, w ktorej bralam udzial u boku kaplanki Shillien i ludzkiego wojownika. Przyjemnosc, plynaca z bezsensownego zabijania. Dlaczego demony wciaz pokazuja te same osoby? Co to moze oznaczac? Modlitwa zatrzymuje potok emocji, ktore blysk w sobie niesie, lecz na ich miejsce nieodparcie wraca tesknota za czyms nieuchwytnym, czego nie potrafie nazwac. Opowiedzialam czesc owej kaplance, a ta zabrala mnie poza miasto, na bagna skryte za pasmem wzgorz. Przypadkiem spotkalysmy tam mroczna czarodziejke, ktora wraz prowadzaca mnie elfka mowila dziwne rzeczy wtedy, w ruinach. Zabawne, ale samo przebywanie w jej poblizu wywolalo we mnie fale leku, tesknoty, niepokoju... Boje sie podejsc blizej. Nie wiem co mi zrobila, ale czuje, ze jest z tym bardzo silnie powiazana, ze to przez nia drecza mnie demony. Po tym, dosc niespodziewanym, spotkaniu kaplanka zaprowadzila mnie pod wieze. Symbole z moich wizji pulsowaly blekitem na jej scianach...
***
Czym sa te wizje? To pytanie nie pozwala mi zasnac. Pokazuja prawdziwe miejsca, ktorych nigdy wczesniej nie widzialam, prawdziwe osoby, ktorych nie znalam. A jednoczesnie tak bardzo myla sie co do mnie... Kaplani uznali, ze mam bujna wyobraznie i przydzielili mnie do sprzatania ksiegozbiorow, aby wybic mi z glowy te idiotyzmy. Jak mogli powiedziec, ze klamie?! Banda nieudacznikow, ktorzy nie sa w stanie dostrzec... nie, juz i tak napisalam zbyt wiele. Nuda jedynie spotegowala uczucie obcosci, nigdy jeszcze nie czulam sie tak pusta, niekompletna. Szukajac odpowiedzi odwiedzilam szkole magow, lecz jedyne co zyskalam to kolejne pytania. Byli zgodni co do tego, ze tajemnicza czarodziejka nie wywolala moich wizji zakleciem. Znalezli natomiast slady magii w pierscieniu, ktory podarowala mi towarzyszaca jej kaplanka, ale... magia ta jedynie przyspieszyla bieg rzeczy, pomogla uwolnic sie temu, co skrywa moje wnetrze.
***
Minal juz tydzien odkad zaczely sie blyski. Pani swiatla pozostaje glucha na moje prosby o pomoc, zatem albo nie jestem Jej godna, albo demony nie maja z tym nic wspolnego. Rozpaczliwie pragne WIEDZIEC...
***
Kaplani chyba zauwazyli, ze cos sie ze mna dzieje i mam za soba kolejna dluga rozmowe o tym, ze powinnam ufac Bogini, ze ona mi pomoze we wszystkim. Nie sluchalam dokladnie, nie bylam w stanie sie skupic. Tuz przed rozmowa blysk pokazal mi cos innego niz zawsze. Tym razem widzialam wyraznie siebie stojaca w szkole magow obok tej czarodziejki, a jej obecnosc koila tesknote. Slowa: "Zaufaj mi"... Blysk urwal sie zaraz po tym, lecz pierwszy raz widzialam w nim siebie. Co to oznacza? Musze sie tam wybrac... Natychmiast.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Eibl
Administrator
Dołączył: 14 Wrz 2005
Posty: 381
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:25, 14 Wrz 2005 Temat postu: |
|
|
Obudził ją ból. Nie wiedziała skąd się wziął, ani gdzie ma swój początek. Powoli otworzyła oczy.
Gdzie ja jestem? KIM jestem? A może tak wygląda życie po...
Dlaczego nic nie pamiętam?
Spróbowała wstać. Nogi odmówiły stanowczo. Bolały jak po długiej wędrówce. Usiadła więc i rozejrzała się wokoło. Było prawie ciemno. Spojrzała w górę... To ogromne drzewa pożerały cale swiatło. Tylko gdzienigdzie przedzierał się przez ich konary utrudzony promień słońca. Wokół pachniała swieża zielen traw, ogromne granatowe jagody i coś jeszcze, czego nie umiała określić. Kilka kroków dalej błyszczało coś... jakby lustro...
Udało się jej przysunać... To woda! W tej chwili zdała sobie sprawę jak suche są jej wargi. W gardle czuła tylko kurz. Nachyliła się by ugasić pragnienie...
To było jak uderzenie pioruna. Nachyliła się ponownie, tym razem ostrożniej. Czy to ja???? Patrzyły na nia duże, ciemne, troche skośne oczy. Twarz okalały białe włosy, a spiczaste uszy i szara skóra dopełniały wygladu. Dotkneła lekko tafli. Przywitała jej dłoń pluskiem i chłodem. Napiła się, jeszcze raz rozejrzała wokół. Jak tu cudownie... spokojnie, bezpiecznie... Gdybym tylko wiedziała... Gdybym mogła tu zostac... Nawet jesli to tylko sen, jest cudowny. Chcę go śnić!
Byc tu! Teraz! Na zawsze. Ale czy mogę? Jak tu pozostać? Nie zbudzić się?! Przecież nawet nie wiem jak mam na imie.
Eibl zaśpiewał cichutko wiatr...
Eibl powtórzyły drzewa...
Eibl powiedział ktoś za jej plecami.
Odwróciła się gwałtownie i... te oczy - takie jak jej w tym świecie...
- Chodź, pokaże Ci kraine... Siostro.
Wyciagnęla dłoń i ruszyła by dogonić swe przeznaczenie.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Alssea
uzytkownik
Dołączył: 13 Paź 2005
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:38, 23 Paź 2005 Temat postu: |
|
|
.. po raz kolejny jej dusza zostala uwolniona z ognia feniksa , po raz kolejny mroczna elfka stanela nad brzegiem Jeziora.
- Ciekawe czy zechca abym znow byla z nimi , jednak tym razem ... - niedokonczyla z usmiechem na ustach zanuzyla sie w Jeziorze
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Lien
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:57, 31 Paź 2005 Temat postu: |
|
|
To byl zwykly dzien. Biegli lekiim truchtem spieszac na spotkanie przyjaciol. Dolina Smokow powitala Ich dziwna, inna niz zawsze cisza... Nawet wiatr nie wyl jak zawsze swej rzewnej muzyki odbijajacej sie echem od skalnych scian.
Na poczatku nie zwrocili na to uwagi, zabijali pomniejsze bestie, nie zatrzymujac sie nawet. Smiali sie do siebie, ich spojrzenia spotykaly sie czesto, oczy pelne radosci... radosci bycia razem...
Nie bylo zadnych znakow... Ich czujnosc spala.
Gdy zorientowali sie, ze cos jest nie tak... bylo za pozno na odwrot.
Wybiegli z przeleczy prosto na Niego. Stal i patrzyl na Nich, jakby czekal... wlasnie na Nich. Staneli zmrozeni, nie znali tej bestii, nie widzieli jej jeszcze nigdy lecz to co ujrzeli zasialo w nich trwoge. Zaprawieni w walkach, gdzie o nadzieje trudno, zawsze atakujacy z furia... staneli, a sila, ktora mieli zawsze zaczela z Nich ulatywac... Nie wiedzieli co sie dzieje, a to On... On zywil sie ich sila. On byl Chaosem.
Ockneli sie z otepienia. On jak zwykle wyciagnal miecze, te ktorych spiew tnacy cisze tak piescil Jej uszy. Ona siegnela po kostur. Inaczej szykowali sie do tej walki niz zwykle. wiedzieli, ze nie bedzie latwa. Krotkie spojrzenie, Atz zaatakowal z furia, Jego Samurajskie Mistrzowskie miecze przeciely cisze, Lien uderzyla najstraszniejsza klatwa, poki sil pelno... jak najmocniej... zbic z nog!!!!
Bestia byla silna. Kazdy cios miecza, ktory powinien Go powalic czynil mu tak niewiele... Atz nie znal strachu, lecz zdziwienie wybilo Go z rytmu walki. Jej klatwy w jakis dziwny spozob rozpraszaly sie nim zdazyly Go dotknac. Pierwsze starcie nie wypadlo na Ich korzysc. Zaczeli sie bronic. Bestia napierala, sciana wawozu nieublaganie zblizala sie do plecow, za Bestia byla przepasc, urwisko, ktorego dno trudno bylo dojrzec. Probowala uwrazliwic Go na Trucizny, Klatwy Wiatru... bez powodzenia. Atz Ja oslalnial, Krwawil z ran zadanych szponami, Jego miecze pracowaly coraz wolniej. Ich spojrzenia, gdy spotykaly sie, mowily jedno... Zaczelo brakowac Jej sil, ciagle leczenie Ukochanego, ciagle proby zadania silnego ciosu Bestii, pochalanialy ogromna ilosc energii. Cudem udalo Jej sie uspic Potwora, jednak Jej sen dziala na Niego wyjatkowo krotko. Zbyt krotko, by ponownie zebrac sily...
Wsparli sie na sobie. Ona, ktora krzykiem kruszyla sciany z granitu, On, ktorego miecze nigdy nie znaly zmeczenia... dzis tak slabi... Beznadzieja wyroku ogarnela Ich.
Czas przyszedl na nas Kochanie powiedziala
Objal Ja czule w talii, tak jak lubil, uciszyl Jej usta pocalunkiem, lekkim i slodkim jak marzenie.
NIe Perelko, nie na nas...
Jej oczy wypelnil strach, przerazila sie zrozumiawszy Jego slowa... Chciala wciekle uderzyc Go w twarz, jak moglby pomyslec... ze Ona... ze pozwoli...
Chwycil Ja delikatnie za rece, nie chcial sprawic bolu, przytulil do siebie.
Ty nie mozesz Skarbie. Pania Dusz jestes, w Tobie nadzieja...
Tylko Ty potrafisz mnie odnalezc. Ty jedna masz te moc.
Jesli tylko zechcesz...
Spojrzal Jej wesolo w oczy, Iskierki w nich zatanczyly, jak miecze spiewne, wesole...
Odwrocil sie szybko, pochwycil miecze, zawirowaly tnac cisze, a z nimi.. Jej swiat zatanczyl i upadl...
Siedziala cala noc nad urwiskiem w ktore pociagnal bestie ostatnim wysilkiem slabnacych ramion. Miala do Niego zal, ze nie pozwolil Jej na to samo. Wpatrywala sie w promieniach brzasku w dno kotliny i nie mogla nic dostrzec na jej dnie, jakby otchlan otwierala sie tuz pod stopami. Myslala nad Jego slowami lykajac lzy...
Pania dusz jestes... jesli zechcesz...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Tasbrethil
uzytkownik
Dołączył: 30 Paź 2005
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Uruk
|
Wysłany: Czw 12:35, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Tasbrethil, Początek.
(prawie jak Batman)
Gdy w rodzinie Xarvyall'ów narodził się wreszcie syn, zapanowała wielka radość. Ponieważ dziecko narodziło się w niezwykłej jak dla mrocznych elfów porze - dzień, i to na dokładkę podczas zaćmienia słońca, nadano mu imię Tasbrethil, co oznacza "Świetliste oko demona". Rodzina Xarvyall od wieków parała się mroczną magią i nekromancją, tak więc gdy Tasbrethil osiągnął wiek lat 13, rozpoczęto jego naukę. W domu Xarvyall'ów panowały surowe obyczaje. Ojciec nie znosił żadnego sprzeciwu, i wychowywał swe dziecko według własnej wizji, na swój obraz i podobieństwo. Charakter Tasbrethila ukształtował się we wczesnych latach jego dzieciństwa, jako niemal bliźniaczo podobny do ojcowskiego. Wkrótce w zachowaniu dziecka uwidoczniła się zarozumiałość, pogarda dla otoczenia, rowieśników i okrucieństwo, które od wieków były znakami charakterystycznymi rodziny Xarvyall. Setki lat temu, gdy rodzina była jeszcze duża, posiadała wpływy i pieniądze, istniało powiedzenie: "Rozpoznasz Xarvyalla po chamstwie jego". Gdy rodzina straciła cały swój majątek i wpływy z powodu politycznej porażki jednego z dalekich przodków Tasbrethila, zarozumiałość i pogarda do otoczenia stały się jeszcze wyrazistsze u Xarvyall'ów, jak gdyby nigdy nie mogli bądź nie umieli pogodzić się z porażką przodków. Tasbrethil wdał się w ojca, młodocianych magów z którymi razem pobierał nauki miał w głebokim poważaniu. Z tego powodu, w dzieciństwie nigdy tak naprawde nie miał przyjaciół. W wieku 25 lat Tasbrethil zakończył pobieranie nauk u magów świątynnych, i rozpoczął szkolenie się w mrocznej magii pod czujnym okiem swego ojca. Mijały lata, Tasbrethil poznawał sekrety i tajniki mrocznej magii, uczył wystrzegać się niebezpieczeństw i korzystać z bólu i cierpienia. Xaazshzv był dumny ze swego syna, i oczekiwał że w przyszłości wyrośnie z niego potężny Czarowyj. Ojciec i syn wiele razem podróżowali. Pewnego dnia, w pięćdziesiąte urodziny Tasbrethila, ojciec zaprowadził go do ruin Szkoły Mrocznych Sztuk. Gdy stanęli u zejścia do podziemi, oznajmił mu iż przekazał mu już wszystko co mógł, a prawdziwą czarną wiedzę i potęgę jaką dysponowali Ciemni Elfowie dawnych wieków, odnajdzie w mrokach tych ruin. To powiedziawszy, zakazał mu powrotu do domu, póki nie odnajdzie swej własnej najmroczniejszej ciemności. Tasbrethil spędził 25 lat błakając się po korytarzach Szkoły, napotykając z rzadka innych, podobnych mu magów, ciała tych którym się nie udało, oraz przerażliwe stwory i demony, zamieszkujące zrujnowane komnaty. Szkoła Mrocznych Sztuk była kiedyś potężnym instytutem Czarnej Magii, gdzie dokonywano największych odkryć z tej dziedziny, gdzie szkolili się najwięksi czarni magowie tego świata, i której aura mroku zatruwała nawet pobliskie miasta, w tym Gludio. Od czasu kiedy została zniszczona podczas wielkiej wojny, i w jej najgłębszych czeluściach doszło do uwolnienia przeraźliwych ciemnych mocy, nikt nie miał odwagi się tam zapuścić by ją odbudować, z wyjątkiem magów próbujących odnaleźć dawno zapomnianą wiedzę. Pewnego pochmurnego i ponurego dnia, w smaganych wichrem czeluściach szkoły Tasbrethil odkrył niewielkie, zniszczone pomieszczenie biblioteczne. Stare zakurzone i pokryte pajęczynami regały z rozsypującymi się książkami, zdobiony dębowy stolik, elementy wyposażenia.. i wielki kufer wykonany z twardego, czarnego materiału z zamkiem z czerwonego kryształu w kształcie na wpół przymrużonego oka. W chwili gdy elf zjawił się w tym pomieszczeniu, zapadła dziwna i przerażająca cisza. Ustał spiew wiatru, wycia demonów, kroki szlajających się w pobliżu kościeji... zapadła absolutna cisza. Kufer niemal natychmiast przykuł wzrok Tasbrethila, który mimowolnie zbliżył się do niego i kucnął. Jego zmysły podpowiedziały mu, iż skrzynia jest chroniona potężnym zaklęciem ochronnym, a w swoich czeluściach skrywa coś.. czego nie potrafił nazwać. Po paru godzinach żmudnych prób i narastającej żądzy stało się... Zaklęcie rozproszyło się, a kryształowe oko odpadło od wieka i rozbiło się o podłogę na dziesiątki kawałków. Przez chwile nic się nie działo, a elf z zachwytem wpatrywał się w kufer. Nagle, ni stąd ni z owąd, wieko z przeraźliwą szybkością odskoczyło do tyłu a z wnętrza wyskoczyła ciemno-czerwona smuga która z potężnym impetem uderzyła w twarz Tasbrethila. Ostatnim widokiem który zapamiętał z tamtych chwil była jego krew obficie chlapiąca na około, brudząca ściany i podłogę. Mroczny elf zapadł w długi sen, z którego obudził się po paru tygodniach. Pierwsze chwile odzyskiwania przyjemności nie były zbyt przyjemne. Potworny ból lewej części twarzy, zaburzenia widzenia... Dopiero po dłuższej chwili Tasbrethil zorientował się iż zaczął dostrzegać wspaniałe, mroczne aury z otoczenia. Poczuł ciemność trawiącą jego wnętrzności, dającą mu kontakt z mrokiem i siłę, jakiej nigdy nie doświadczył. Szalona satysfakcja zmieniła się w bezgraniczne zdziwienie, gdy Tasbrethil spojrzał w wiszące opodal zdobione lustro i ze zgrozą stwierdził, że stracił lewe oko... A na jego miejscu pojawiło się jakieś dziwne, nienaturalnie wielkie, ciemnoczerwone, przekrwione, z którego bez przerwy sączyła się na policzek krew. Oko poruszało się nieustannie, łypiąc na wszystkie strony jakby posiadało własną wolę i życie. Elf skrzywił się i zaczesał włosy tak, żeby długa grzwyka zasłaniała lewą część twarzy. Odetchnął głeboko myśląc że to już koniec niespodzianek, gdy w jego głowie rozległ się ponury, chropowaty głos.. : "Witaj... Mój Panie", a na jego prawym ramieniu spoczęła wielka i ciężka dłoń, zakończona ostrymi i długimi pazurami. Żołądek Tasbrethila skurczył się, elf poczuł jak część jego duszy wiąże się z tajemniczym głosem w jego głowie. Szybki rzut okiem na lustro i dostrzeżenie co unosi mu się za plecami, sprawiło iż elf zwątpił w to że w życiu będzie go mogło jeszcze coś zaskoczyć....
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Hakitos
uzytkownik
Dołączył: 16 Paź 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Białystok
|
Wysłany: Śro 19:56, 18 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
Już któryś raz stoję na tym samym skrzyżowaniu.
- Ech, figlarne leśne duszki. Przez Was straciłem już pół dnia drogi.
Do mych uszu z oddali nagle zaczęła dochodzić melodia. Ankel, mój kruczoczarny rumak, strzygnął uszami i mimowolnie ruszył w stronę dochodzących dźwięków. Rozumieliśmy się bez słów. Każdy krok konia sprawiał, że melodia stawała się coraz bardziej wyraźna, coraz bardziej znajoma. Przywodziła zmysłom smak miodu i słodki zapach parzonych ziół. Nie miałem jednak pojęcia skąd to wszystko się bierze. Znów rozbolała mnie głowa. Krótka koncentracja i autosugestia wyeliminowały ból. A może to suszone lamerium, które podświadomie włożyłem sobie do ust i zacząłem przeżuwać, gdy zaczynał się ból?
Przez chwilę obserwowałem karczmę, z której płynęła melodia. Wziąłem do ręki część medalionu wiszącą do tej pory na mojej szyi. Spojrzałem jeszcze raz na wyryte na niej litery: Inwë Nar... W tym miejscu medalion był ułamany. Podniosłem wzrok. Ruszyliśmy w stronę Karczmy. Podjechawszy pod drzwi zsiadłem z Alkena i klepiąc go po grzbiecie kazałem zostać. Sam założyłem kaptur długiego płaszcza, który miałem na sobie i wszedłem do Karczmy.
Zajazd wyglądał zwyczajnie. Kilka ciężkich dębowych ław ozdobionych żelaznymi okuciami, ściany przyozdobione starymi toporami, tarczami i powyginanymi zbrojami. W jednym rogu palił się kominek. W karczmie znajdowało się kilka osób: bujający się na wszystkie strony elf, kilka krasnoludów nabijających się z elfa i człowiek rozmawiający z karczmarzem – również człowiekiem. Żołądek przypomniał mi, że od doby nie miałem porządnej, ciepłej strawy w ustach, więc postanowiłem najpierw spożyć gorący posiłek. Znacznie lepiej przeprowadza się obserwację o pełnym żołądku. Podszedłem więc do Karczmarza i poprosiłem o zacną strawę i kufel najlepszego piwa jakie mają. Karczmarz lekko kręcił nosem na prośbę otwarcia najszlachetniejszej beczki, lecz adeny wyrzucone z brzękiem na blat szybko poprawiły mu humor. Zabrałem kufel i udałem się w miejsce, gdzie nie dochodziło za dużo światła. Nigdy nie lubiłem światła. Dlatego przeważnie podróżuję nocą. Wyczułem na sobie niechętne spojrzenie człowieka. Tak, jakbym w czymś przeszkodził. Narazie mało mnie obchodziło, w czym. Jedynym moim pragnieniem było zaspokojenie głodu. Po niedługiej chwili do mego stołu podeszła młoda dziewka w zwiewnej sukieneczce zgrabnie wymachując pachnącym ciepłą strawą talerzem i co by nie skłamać – bardzo zgrabnym tyłeczkiem. Podniosłem lekko brwi i zobaczyłem jej śliczną twarz. Opuściłem natychmiast wzrok. Wyłożyłem złote monety na stół i zacząłem jeść.
- Dlaczego ja tak piekielnie boję się piękna? - pomyślałem.
Samotny, okapturzony wędrowiec musi wzbudzać ciekawość. Nie czekałem zatem długo na reakcję zebranego towarzystwa. Jeden z krasnoludów przysiadł się do mnie i zaczął się wpatrywać.
- Tego jeszcze brakowało. Żebym dostał łomot od miejscowych krasnali – pomyślałem w duchu nie przerywając jedzenia i na razie nie spoglądając w stronę ciekawskiego brodacza. Strawa jednak się niedługo skończy i trzeba będzie zmierzyć się z przeszywającym wzrokiem niziołka. Nie lubię elfów, ale jeszcze bardziej nie lubię krasnali. Sięga Ci taki do pasa i nigdy nie wiesz czy jak się odwrócisz nie dostaniesz młotem po łbie. Skończyłem jeść. Krasnal widząc to siorbnął delikatnie przypominając o swojej obecności.
- No to się zaczyna – podniosłem wzrok.
- Witaj przybyszu! Co porabiasz tu, w naszych skromnych progach? – wycedził po czym zaczerpnął porządny łyk z dzbana aż stróżki miodu popłynęły mu po kręconych warkoczach na brodzie.
- Jestem tu jedynie przejazdem. Nie szukam zadry. Chcę pożywić się, napoić siebie i konia i ruszyć dalej w drogę na północ.
- W drogę na północ mówisz? To niebezpieczne miejsce wędrowcze. Oprócz gór znajdziesz tam jedynie obóz orków. A to raczej niebezpieczne miejsce dla kogoś takiego jak Ty. Czego szukasz na północy? A w ogóle to jak Cię zwą człowieku? Ja jestem kowal Kluto z rodu Tharon!
Przez chwilę zastanawiałem się czy podać niziołkowi swe prawdziwe imię. Nie wyglądał groźnie, ale z krasnalami nigdy nic nie wiadomo. Nie ufałem im. Postanowiłem więc podzielić się imieniem a nazwę rodu zachować jednak dla siebie.
- Nazywam się … Iarvath. Po prostu Iarvath.
- Czego więc szukasz w tych stronach i po kiego czorta wybierasz się na śmierć? – mówiąc to krasnal kiwnął na karczmareczkę, która zwinnymi ruchami napełniła dwa dzbany i ze słodkim uśmiechem postawiła przed naszymi twarzami. – Ona nie szła – ona płynęła – przez chwilę nie mogłem oderwać oczu od oddalających się, kołyszących bioder.
- Podoba Ci się co? Ale lepiej nie ruszaj. Jej ojciec karczmarz bardzo nie lubi obcych łap na swojej córze. Widzisz tą pogiętą zbroję nad kominkiem z dziurą po toporze? To odzienie poprzedniego chętnego na karczmarzą córę. HEJ! Do Ciebie mówię! I odpowiadaj w końcu na pytania! – najpierw szeptał a potem całkiem głośno krzyczał mi do ucha krasnal.
- Napijmy się miodu – udało mi się z siebie wydusić.
Po głębszym łyku spojrzałem na krasnala. O dziwo wyglądał bardzo przyjaźnie. Jaki miał w tym interes??
- Otóż moja historia drogi Kluto jest bardzo krótka. Jestem synem drwala. Prostym człowiekiem. Jedyne co posiadam to ten koń, który stoi za oknem i płaszcz, który mam na sobie. Szukam…
Nie wiem dlaczego, ale chyba pod wpływem miodu, którego co raz przybywało, opowiadałem krasnalowi moją historię życia. Opowiadałem o samotnym domu w środku elfiego lasu, gdzie zamieszkał mój ojciec z moją matką. O ojcu, drwalu, który przed snem raczył mnie opowieściami o gladiatorach, elfach i wspaniałych bitwach. O tym jak opuściłem rodzinny dom szukając własnej drogi. Co chwila przerywałem opowieść by uraczyć gardło miodem lub oczy widokiem falujących bioder karczmareczki. Nie lubię krasnali, ale ten dziwnym sposobem zaskarbił sobie moją sympatię. Pierwszy raz spotkałem kurdupla, który nie wyłudza adenów, lecz wydaje je na miód by słuchać mojej opowieści. Piliśmy. Opowiadałem.
Gdzieś na drugim końcu karczmy jakiś podróżny bard zaczął wyśpiewywać karczmareczce pieśń.
„Jakżesz piękna moja miła,
Zgrabnie piwo dziś podajesz
Chyba będziesz mi się śniła,
Śliczna panno miodu nalej!
Gdy Twe usta dziś ujrzałem,
Już wiedziałem, że to Ty,
Wyznać Ci dziś droga chciałem,
Że …”
Patrzyłem na barda słuchając pieśni i … Zasnąłem.
***
Chłód desek, na których bezwładnie leżało moje ciało powoli zaczął mnie budzić. Świadomość zaczęła wracać. Powoli otwierałem oczy. Ołowiane powieki podnosiły się z trudem. Świat zdawał się być coraz bardziej przejrzysty. Zobaczyłem wokół drewniane ławy, parę taczających się po podłodze kufli i kilka dzbanów stojących na stołach. Zdaje się, że nadal znajdowałem się w karczmie. Ach tak! Pamiętam! Kluto. Psi syn! Więcej z nim nie piję! Krasnale mają stanowczo za mocne łby. Leżałem na jednej z ław. Powoli zacząłem się podnosić a wtedy szum wczorajszego miodu rozpętał w mej głowie wojnę. Do tego doszedł bolący policzek.
- Witaj człowieczku! – ciężkie od wypitego miodu chuchnięcie prosto w moje ucho mało nie położyło mnie z powrotem na drewnianej ławie. Odruchowo odskoczyłem w obok. O ile niezgrabne przesunięcie się o jedno miejsce można nazwać odskokiem. Spojrzałem w bok i zobaczyłem szczerzącego się pełną gębą krasnoluda radośnie popijającego miód z dzbana. "O bogowie, ileż oni mogą..." – pomyślałem z obrzydzeniem spoglądając na dzban.
- Witaj Kluto. Ucichnij zdziebko boś mi chuchem mało czaszki nie rozwalił.
- Ech, Wy ludzie i wasze małe, słabe główki. - splunął w bok.
- Powiedz mi drogi Kluto cóże się wczoraj stało i dlaczego, na bogów, pali mnie lewa strona twarzy.
- Iarvatrze. Wczoraj żeś lekko przesadził z miodem. Nie słuchałeś mych rad i, gdy miałeś wystarczająco dużo we łbie zacząłeś przymilać się do karczmareczki. Mało nie pobiłeś barda, bo czynił dokładnie to samo, co Ty, tylko robił to znacznie lepiej. Masz szczęście, że Cię lubię. Nie wiem co by było gdybym nie powstrzymał karczmarza. Zdążył jedynie raz poczęstować Cię ciosem. Niestety Iarvatrze życie wykupiłeś swoim wierzchowcem i resztą adenów, które miałeś w sakwie. W zasadzie to jesteś mi winien jakieś 3 sakwy adenów, gdyż karczmarz niestety, choć przekupny, to straszny sknera. Dam Ci jednak szansę. Masz tu bilet na Mówiącą Wyspę. Szukaj tam miasta i mistrzów gildii wojów. Oni pomogą Ci spełnić swoje marzenia, o których tak zeszłego wieczoru mi gawędziłeś. Pamiętaj, że to pożyczka. Będę na Ciebie czekał tutaj. W mieście Gludin. Bywaj Iarvatrze, synu drwala!– pociągnął z dzbana ostatni łyk, wstał i wyszedł.
Zostałem sam. Z ciężką głową, pustą kieszenią, płaszczem i biletem. Chwilę jeszcze wpatrywałem się w skrawek pergaminu gwarantujący mi podróż na wyspę.
- Wiedziałem, że krasnalom nie należy ufać! – warknąłem do siebie. Rozejrzałem się po karczmie. Była pusta. Tylko karczmarz z drwiącym uśmiechem przyglądał się mi czyszcząc szmatą dzban po miodzie. W głowie nadal huczał mi poprzedni wieczór. Masując piekącą twarz niezgrabnie wstałem i ściskając w dłoni bilet wyszedłem z karczmy.
Chwilę szedłem przed siebie zamyślony ukrywając oczy przed rażącym słońcem. W końcu doszedłem do rozdroża i zobaczyłem znak. „Port” z kierunkiem w prawą stronę. Spojrzałem na zgnieciony pergamin, potem na znak.
- A cóż mi pozostało?! – wyszeptałem w duchu.
Schowałem bilet do lewej kieszeni płaszcza, zarzuciłem kaptur na głowę i niepewnym krokiem ruszyłem w kierunku portu. Dzień był naprawdę piękny. Żadnych chmur, tylko słońce. Jak zwykle – właśnie wtedy, gdy potrzebowałem cienia. Na drodze nie było żadnych drzew.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Tasbrethil
uzytkownik
Dołączył: 30 Paź 2005
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Uruk
|
Wysłany: Sob 14:22, 28 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
28 Gwiazda Wieczorna, 3 Rok po Zaćmieniu.
Dziwna istota przypominająca z wyglądu pustą, lewitującą samurajską zbroję, była całkowicie pochłonięta rysowaniem na ziemi fantazyjnie wyglądających symboli. Parę metrów dalej klęczał mroczny elf odziany w czarno-zieloną szatę. Wyciągał z trzymanej pod ręką torby zadziwiające ilości woreczków, kamieni, fiolek i dziwnych przyrządów. Co chwilę nerwowym gestem zaczesywał wysuwający się zza ucha kosmyk włosów. Nie miał lewego oka, powieka smętnie zwisała mu nad pustym oczodołem.
-Tasie.. -zbroja uniosła głowę znad rysowanych symboli i spojrzała na elfa.
-Mhm. -mroczny zerknął na gotowe symbole- Pozostało nam jeszcze ułożenie kręgu i przygotowanie składników.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteśmy tu widoczni z odległości paru kilometrów? Błyski i wyładowania będzie widać aż w Goddard, z pewnością zlecą się tu jacyś napaleni "Poszukiwacze Przygód", albo co gorsza, wypatrzy nas wróg.
-Boisz się? Zniszczymy każdego kto wejdzie nam w drogę.
Mroczny elf podniósł się i ruszył obładowany w stronę symboli, a następnie przykucnał przy nich. Delikatnie i ostrożnie, tak by nie zamazać symboli, począł rozmieszczać na nich kamienie różnych kolorów, wysypywać z mieszków pył i wylewać na nie ciecze z fiolek.
-Lavasrous, silvariss, dustius, abysum, darssus, powdrass, tiltium, santracyt, fercyt, udracyt, symbium, ludium... Krew Anioła, krew Płomienia Oceanu Ashakiela... Krew Anioła Kary, krew Zabójcy Aniołów... sproszkowany klejnot otchłani, sproszkowana enria.. No. Gotowe.
Elf podniósł się i spojrzał uważnie na dwanaście ułożonych w okrąg symboli, wypełnionych teraz różnymi składnikami.
-Idź po kości, Tasarelu. -mroczny kiwnął ręką na zbroję.
Gdy odlewitowała, odwrócił się twarzą do doliny i spojrzał w dół. Panował względny spokój, gdzieniegdzie można było dostrzec Oczy Potwory i zniewolone zwierzęta. Chłodny wiatr przetaczał się przez dolinę, wznosząc tumany kurzu. Ani śladu osób postronnych. Póki co, wszystko szło bez żadnych przeszkód. Elf odwrócił się, zaczesał włosy za ucho i spojrzał na potężne spętane łańcuchami Oko, tkwiące w dziwnej porowatej substancji. Strumień jasnego światła wystrzeliwał z niego wysoko w niebiosa.
-Zaczynajmy Tasbrethilu -dudniący głos zbroi wyrwał elfa z namysłu.
-Ah tak, zacznij układać od lewej.
Mroczny i zbroja poczęli układać z przeklętych kości wielki pentagram. Jego ramiona dotykały pięciu najważniejszych symboli i składników. Gdy dzieło było gotowe, Tasbrethil wszedł do środka pentagramu. Zbroja spojrzała na niego uważnie, po czym zerknęła w stronę doliny.
-Hmm, Tasie, nie mamy zbyt wiele czasu. Mam nadzieję że wszystko zrobiliśmy tak jak trzeba. Jeżeli coś pójdzie nie tak, Argos się obudzi. Na dokładkę, mamy towarzystwo. Jakiś cwaniak myśli że go nie widać.
-Dobrze, stań dokładnie za moimi plecami, i rób swoje. Zaczynamy.
Zbroja zatrzymała się dokładnie za plecami elfa, schyliła się i narysowała palcem na ziemi niewielki krąg z pentagramem i paroma symbolami, po czym zaczęła szeptać słowa zaklęcia. Krąg po paru chwilach rozjaśniał błękitnym światłem. Elf stojący pośród dwunastu symboli, wzniósł ręce do góry. Symbole jeden po drugim zaczęły zapalać się jasną poświatą, a z substancji na nich ułożonych wzniosły się strumienie siwego dymu. Przeklęte kości zapłonęły czerwienią. Zbroja wydała z siebie potworny wrzask, a ziemia wókół narysowanego przez nią symbolu eksplodowała. Niebieskie światło pomknęło w stronę elfa, rodzieliło się na dwanaście części i uderzyło z potworną siłą w symbole. W powietrzu wokoło Tasbrethila zmaterializowały się utkane z czerwonego światła obręcze, obracające się wokół jego postaci niczym obręcze żyroskopu. Z ziemi uniosła się czerwona mgła, otulając całe miejsce krwawym całunem.
***
Zakochana para stała na murach obronnych miasta Goddard, spoglądając w stronę wschodzącego słońca. Mężczyzna ujął delikatnie kobietę w pasie i nachylił się by złożyć pocałunek na jej ustach. Nagle, potężne trzęsienie ziemi przetoczyło się przez okolicę, a mężczyzna uderzył z imeptem czołem w zęby ukochanej. Chwilę potem poczuł że leci w powietrzu, a kontakt z zimną posadzką pozbawił go świadomości. Kobieta przetarła spuchniętą od uderzenia pięść i spojrzała na wschód. Nad Murem Argos wznosiła się czerwona łuna. Chwilę potem zemdlała.
W gospodzie jak zwykle panowała wesoła atmosfera.
-No to siup! - wrząsnął krasnolud, jeden ze stałych bywalców, Elmorianin z krwi i kości. - Kto se ze mną nie siupnie, temu topór dziś w łeb łupnie!
-Już nie mogę... - wystękał jakiś człowiek.
-Kwilisz jak piesek, sukinsynu! Jeszcze jeden i dam Ci spokój, a jak nie, to... - krasnolud uniósł znacząco topór i wycelował nim w głowę człeka.
W tym momencie ziemia zatrzęsła się przeraźliwie. Krasnolud fiknął koziołka i z głośnym hukiem upadł na plecy. Gdy ziemia przestała się trząść, uniósł głowę i spojrzał na człowieka.
-Ups... - pewnym chwytem wyszarpnął topór z głowy nieszczęśnika i rozejrzał się.
Drzwi gospody otwarły się z hukiem. Stał w nich jakiś zdyszany, leśny elf.
-Ahh... - wystękał i zemdlał.
Krasnolud ruszył w stronę wyjścia, przeskoczył nad ciałem i spojrzał na wschód. Na horyzoncie widniała czerwona łuna.
-O ja cie w pizdu, gorzelnie jakąś wyjebło w powietrze, czy co?
***
Czerwona mgła zaczęła powoli opadać, a obręcze wirujące wokól Tasbrethila rozpływać się w powietrzu. Ziemia wokół niego była całkowicie spalona, z symboli i okręgu niewiele pozostało. Zbroja podniosła się z pewnym trudem i wydłubała z oczu piach.
-O ja cie... Walnęło mocniej niż się spodziewałem. Lavasrous i abysum musiało wejść w silnie wybuchową reakcję z krwią Anioła, a enria wcale tego nie zniwelowała, przeciwnie, raczej przyśpieszyła, krew Ashakiela natomiast zestaliła się prawie natychmiast, łącząc się z sandracytem i silvarissem, co umożliwiło powstanie obręczy, krew Zabójcy Aniołow z kolei idealnie zniwelowała wszelką świętość, i pozwoliła reszcie krwistych składników... Tasie? Słyszysz mnie?
Mroczny elf stał pośrodku zrujnowanego pentagramu, z opuszczonymi rękoma i zwieszoną głową. Jego szaty były osmolone i nadpalone w kilku miejscach, włosy natomiast całkowicie zmierzwione.
-Tasie? - zbroja przekrzywiła głowę.
Odpowiedział jej cichy śmiech. Elf powoli odwrócił się przez ramię i wbił wzrok w towarzysza. Z kącików jego ust wykrzywionych w szaleńczym, okrutnym uśmiechu ciekły strumyczki krwi. W jego lewym oczodole tkwiło wielkie, okrągłe, pomarańczowe, przekrwione oko. Potężna czerwona źrenica otoczona żóltą tęczówką zdawała się płonąć żywym ogniem. Przez oko co chwila przeskakiwały niewielkie wyładowania błękitnej energii.
-Nareszcie, powróciłem Tasarelu. Teraz już nic nas nie zatrzyma. - paskudny uśmiech nie schodził z twarzy Tasbrethila.
Zbroja roześmiała się głośno.
-Zobacz kto nas odwiedził.- skinieniem głowy wskazała zakapturzoną postać z łukiem, odzianą w lekką zbroję, stojącą opodal.
-Nie zdążyłem... Do diaska... -warknęła postać.-Naprawię to jednak, szykujcie się na śmierć, psy! -nieznajomy błyskawicznym ruchem naciągnął strzałę na cięciwę.
Mroczny elf uchylił się błyskawicznie, ruszył kłusem w stronę skalnej ściany, skoczył, odbił się od niej obiema stopami i spadł z góry na nieznajomego, niczym orzeł na swoją ofiarę. Zamachnął się potężnie i wbił prawą dłoń w plecy zaskoczonego łucznika. Łuk wypadł z rąk postaci. Zakapturzona osoba spojrzała na wystającą jej z piersi dłoń, trzymającą bijące serce. Po chwili głowa opadła jej na pierś, a kończyny zwiotczały. Tasbrethil wyszarpnął rękę ze zwłok.
-Śmierdzi. - ciśnięte serce poleciało w dól doliny. -Czas na nas Tasarelu.
Mroczny chwycił swoją torbę, i wraz z towarzyszem oddalił się spokojnym krokiem w doł doliny.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Tasbrethil
uzytkownik
Dołączył: 30 Paź 2005
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Uruk
|
Wysłany: Sob 15:09, 04 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
4, Pierwsze Mrozy, 3 Rok po Zaćmieniu.
Zimny, chłodny, jesienny wiatr rozwiewał włosy Tasbrethila i huczał w pustym pancerzu jego towarzysza. Elf stał oparty tyłem o kamienny mur okalający Wielki Ruński Taras Widokowy. Zbroja lewitowała tuż obok, opierając się plecami o scianę, ręce trzymając założone na piersiach. Na drugim końcu tarasu obdarty ork toczył żywą dyskusję z dwoma krasnoludami. Niebo skryte było za gęstą warstwą niskich, szarych chmur, daleko z dołu dobiegał szum fal rozbijających się o skały. Wielkie, potworne, przekrwione, magiczne oko elfa poruszało się żywo na wszystkie strony, dokładnie lustrując każdy fragment otoczenia.
-Jak się ma Bezduszny? - z wnętrza zbroi wydobył się dudniący głos - Wciąż nie mogę się nadziwić że jego forma przetrwała konfrontację z tą straszliwą siłą. Gdyby w ostatniej chwili nie przesunął się do szóstego planu...
-Całkiem dobrze. - odparł mroczny - Zanim to coś go złapało, udało mu się nawet wydusić parę rzeczy z duszy mieszkańca tego miasta, żyjącego w czasach wojen Elmore - Adeniańskich. Kult Triola jest starszy niż nam się wydawało... Wygląda na to, że jego wyznawcy byli wśród założycieli tego miasta.
Zbroja podrapała się po lewym ramieniu. Wiatr wzmógł się nieco, głośno dyskutujący ork i dwaj krasnoludzi zdecydowali się opuścić taras.
-Cenne informacje, aczkolwiek w dalszym ciągu mamy ich zbyt mało. - wydudniła zbroja.
-Gdybyś nie dobierał się tak ambitnie do tego arystokratycznego wymoczka którego wczoraj schywtaliśmy na drodze i nie wyrwał mu ręki i nogi, to może byśmy dowiedzieli się czegoś więcej. - syknął elf.
-Ghyah! Ile razy mam powtarzać, że chciałem go tylko trochę przestraszyć?
-No toś go rzeczywiście przestraszył... Na śmierć. Nieważne, teraz trzeba poczekać aż wszystko się uspokoi. Musimy znaleźć jakiś sposób żeby zinfiltrować tych kultystów, tylko tak zdobędziemy dostęp do Świątyni Pogan i możliwość pochłonięcia demonicznej energii Triola. Na samą myśl o tej potędze przeszywa mnie dreszcz podniecenia...
Usta mrocznego elfa wykrzywiły się w okrutnym, zimnym usmiechu. Na gałęzi jednego z drzew wyrastających ze skały nad wejściem na taras przysiadł kruk. Schował dziób pod prawe skrzydło i poprawił kilka piór, po czym przeskoczył na wyższą gałąź i spojrzał uważnie na dwójkę dziwnych postaci stojących w dole.
-Podsmujmy co już wiemy, całość naszej wiedzy da nam lepsze spojrzenie na to co czynić, Tasbrethilu.
-Taak.. - elf zaczesał za ucho stale wysuwający się kosmyk włosów - To miasto jest jak owoc z robakiem w środku. Kapłaństwo i arystokracja czczą diabła Triola mimo iż nie przyznają się do tego otwarcie, kult owy istnieje od pradawnych czasów, lecz nigdy nic z tym nie zrobiono... Być może Ci którzy dowiedzieli się więcej na ten temat już nigdy nie ujrzeli światła dziennego. Kultyści oddają cześć demonom i Triolowi w miejscu zwanym Świątynią Pogan, znajdującą się gdzieś tutaj... Być może nawet głęboko pod miastem.
-W domach arystokracji prawdopodobnie znaleźć można dowody czczenia diabła. - zbroja podjęła wątek - Ludzie nie obnoszą się z tym, ale dam głowę iż ukrywają jakieś symbole swej wiary. W mieście jest świątynia Einhasad, ale na mszach stawia się podejrzanie mało mieszkańców, jedynym jej wizerunkiem tutaj jest mocno zaniedbany posąg w świątyni. Mimo iż jest to stolica Elmore, panuje tu dziwna cisza i spokój, kupcy i podróżnicy podświadomie omijają to miejsce, a jeżeli już jakiś pojawi się tu w interesach, to nikt nie odwiedza wyższych partii miasta, słynących ze swego piękna i architektury... Brak tu typowego miejskiego hałasu, nie uświadczy się na ulicach zbyt wielu przechodniów. Nikt nigdy nie zatrzymuje się tu na dłużej.
-Tajemnicza głowa wyrzeźbiona w skale nad miastem.. Nigdzie nie znaleźliśmy informacji na temat tego co może przestawiać. Z pewnością nie jest to ani ludzka, ani elfia, ani orcza bądź krasnoludzka twarz. To twarz zwierzęcia, bądź potwora, tylko jakiego? Ten grzebień mógłby wskazywać na Archona... Ale biorąc pod uwagę wszystkie fakty, ani chybi jest to wizerunek Triola. Kolejna sprawa... dusze zmarłych mieszkańców tego miasta dzielą się według Bezdusznego na dwie kategorie: Wolne, dusze zwykłych mieszczan i pospólstwa, oraz dusze arystokracji i kleru pilnowane przez jakąś potężną czarną siłę... Na dokładkę, te pilnowane dusze nie znajdują się w siódmym planie, planie zmarłych, lecz w planie ósmym... Planie demonów. Ostatnimi czasy równowaga tamtego wymiaru jest zaburzana przez jakąś energię. Już teraz można powiedzieć że ósmy plan jest skażony, a co powoduję te zmiany, nie mam pojęcia, ale jest to niebezpiecznie blisko powiązane z Triolem.
Kruk zaskrzeczał i poderwał się do lotu. Zatoczył parę kół nad tarasem i odfrunął w kierunku południowym. Ciemny elf spojrzał w kierunku znikającego w oddali ptaka. Jego magiczne oko zadrgało niepewnie. Mężczyzna podrapał się niepewnie po nosie, zaczesał za ucho kosmyk włosów i spojrzał na zbroję.
-Tasarelu, czekają nas ciężkie czasy. - mroczny westchnął.
-Z pewnością, ale kiedy uda nam się zdobyć tą potęgę... Przy okazji zrobimy coś pożytecznego dla świata demonów. To zachwianie równowagi może mieć negatywny wpływ na nasz wymiar... A skutki ewentualnej katastrofy mogą być niewyobrażalne. Zmusimy Triola do oddania nam części swojej mocy.
-Pomyśl ile nieznanych typów demonów gnieździ się w Świątyni... - oczy elfa zapłonęły dziką pasją - Ile demonicznej energii do wchłoniecią i pożywienia się czeka na nas... Nieee... Porażka nie wchodzi tu w grę.
Ciemność zaczęła powoli otulać okolicę. Śpiew ptaków siedzących na tarasowych drzewach ustał jak ucięty nożem, a wiatr stracił na sile, aż znikł zupełnie. Wokoło zapanowała cisza i pustka. Z ciemnych, niskich chmur poczęły spadać ku ziemi niewielkie płatki śniegu.
-Hm... -zbroja odepchnęła się rękoma od ściany - Robi się ciemno, i zaczął padać śnieg. Tu na północy zima przychodzi szybko.
-Tak, i znów ta cisza. - elf wbił wzrok w niebo - Hmm... Zanim przejdziemy do infiltracji kultystów, dobrze by było dowiedzieć się z czym naprawdę mamy do czynienia, chcę poczuć, posmakować tą energię którą tłumią w sercach mieszkańcy tego miasta i która pochodzi gdzieś z wnętrza ziemi. Musimy się upewnić, żę Świątynia Pogan jest tym czym nam się wydaje, i że istnieje naprawdę. Moje magiczne oko powinno dostrzec takie zagęszczenie złej energii, lecz... w najbliższej okolicy nie ma niczego takiego.
-To mogłoby oznaczać że Świątynia istnieje w innym planie, albo tak dobrze ją maskują. - wydudniła zbroja.
-Tak. Dlatego wkrótce udamy się do Szczeliny Wymiarów, i spróbujemy przywołać demona prosto ze Świątyni Pogan. Dowiemy się jak rzeczy mają się naprawdę, i jeżeli przeżyjemy, zyskamy nową wiedzę. Ponadto, spróbuję razem z Bezdusznym dokonać przesunięcia fazowego do ósmego planu. Razem zdziałamy tam więcej.
-To może być niezbezpieczne... Twoje ciało jest jeszcze zbyt słabe po stworzeniu Oka, możesz nie przeżyć powrótu z ósmego planu, Tasie.
-Stawiam wszystko na jedną kartę. Nie podejmę się infiltracji bez rozeznania, czym jest wróg. Chodźmy, robi się coraz ciemniej.
Tasbrethil odepchnął się rękoma od murku i ruszył powolnym krokiem w kierunku wyjścia. Zbroja podążyła za nim, i po chwili obie postacie zniknęły wewnątrz korytarza. Gdy doszli do świątyni, ich wzrok przykuła grupka kapłanów ubranych w bogate, karmazynowe szaty. Rozprawiali o czymś żywo, wymachując rękoma przed posągiem Einhasad. Biskup Rune, zamiast czapki biskupiej miał na głowie dziwną, złotą, rogatą koronę, wygladającą jak splecione, cienkie pręty.
-Tasie... - mruknęło widmo.
-Idziemy - odparł spokojnie elf.
Towarzysze opusczali właśnie świątynię, gdy natknęli się na mężczyznę w czerwonej szacie z kapturem na głowie, maszerującego w stronę ołtarza. Jego twarz skrywał cień, oczy natomiast płonęły czerwienią. Gdy mroczny i zbroja go mijali, odnieśli wrażenie iż płonące czerwone oczy uważnie śledziły każdy ich ruch.
-Zrobiło mi się nieswojo, a nie powinno... - dudniący głos zbroji rozległ się, gdy obaj opuścili już mury miejskie. - W końcu to ja tu jestem złym i wrednym widmem.
Mroczny elf przewrócił oczami.
-Jak myślisz co to było?
-Zaczynali jakąś ceremonię... Ale chyba nie zamierzali jej odprawić tak ot, w świątyni gdzie każdy może wejść.
-Tajemne wejście do Świątyni Pogan...? - Tasbrethil zaczesał włosy za ucho.
-Możliwe, chodźmy stąd, atmosfera robi się... nieciekawa.
Siędzący na samym szczycie potężnej Ruńskiej bramy kruk uważnie śledził wzrokiem maszerującą kamiennym mostem i oddalającą się coraz bardziej parę postaci.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Lien
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:01, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Ostatni krok po lśniącej klingi ostrzu
chlodny piasek pieści
uparta myśl trzepocze
nie... nie odwrócę się
to czas by iść ku światłu.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Eluthiel
uzytkownik
Dołączył: 31 Paź 2005
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 10:27, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Krwistoczerwone promienie zachodzącego słońca, niczym czułe palce kochanki, muskały zrujnowane ruiny potężnej, górskiej twierdzy. Bluszcz porastający ten niegdysiejszy symbol chwały, bezlitośnie wciskał się w szczeliny między kamieniami, rozsadzając pozostałości ścian, niegdyś nie do zdobycia. Bardzo powoli... i bardzo boleśnie...
Czy wypałniające powietrze jęki były wyciem wiatru hulającego wśród ruin, czy skargą potępionych dusz, pozostanie to tajemnicą. Podobnie jak to, czy wody jeziora u stóp twierdzy były czerwone od słońca czy od krwi wspomnień.
Miażdżony podkutymi butami gruz zachrzęścił na dziedzińcu niwecząc hipnotyczny urok zamku.
Kroki umilkły, a okolica pogrążyła się w brzemiennej w znaczenie ciszy. Nawet jęki zostały stłumione, a zlękniony wiatr uciekł ku górskim szczytom.
Dłoń w ciężkiej rękawicy podniosła kawałek materiału leżący na bruku. Palce kurczowo zacisnęły się w miażdżącym uścisku na żałosnym strzępie. Strzępie o ciemnogranatowej barwie, identycznej jak kolor płaszcza właściciela pancernej rękawicy. Wiatr powrócił silniejszy. Palce rozwarły się a materiał uleciał porwany przez jakiś śmielszy podmuch. A towarzyszył mu szept: ,,...pozostały tylko zardzewiałe zbroje i strzaskane tarcze..."
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|